Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczecin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczecin. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Odwiedź szczecińskie muzea, czyli podsumowanie marcowego wyzwania Miasta Pudełek





Za mną pierwsze wyzwanie Miasta Pudełek. Efekt końcowy nie powala na kolana, ale jest obietnicą zmian. Przede wszystkim dlatego, że dzięki wyzwaniu rzuconemu publicznie, nie można nie zrobić NIC! Nie muszę co prawda spotkać się nikim twarzą w twarz, ale czysta przyzwoitość nakazuje wywiązanie się z danego słowa.
Podejmując wyzwanie podzieliłam swoją aktywność na dwa etapy. Zorientowałam się jakie w ogóle muzea mamy w Szczecinie, a potem po prostu obrałam cel.

wtorek, 31 marca 2015

Czy „Smells like teen spirit” Nirvany może wzruszyć?





Czy „Smells like teen spirit” Nirvany może wzruszyć? Jak najbardziej może, o czym przekonałam się 7 marca na koncercie w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza, który odbył się w ramach projektu Symphonica. Siłą napędową całej inicjatywy jest Mikołaj Blajda – twórca scenariusza i aranżacji oraz dyrygent w jednej osobie. Symphonica, krótko rzecz ujmując, to zderzenie ostrego, gitarowego grania z klasycznym brzmieniem orkiestry symfonicznej oraz charyzmy rockowych wykonawców z głębią śpiewu operowego.

Od razu uprzedzam wszelkie komentarze, dotyczące warsztatu czy nagłośnienia - zupełnie się na tym nie znam (choć przez miesiąc uczyłam się gry na fortepianie, ale to oczywiście nie daje mi podstaw do formułowania kategorycznych sądów). Dlatego moja ocena wydarzenia jest czysto emocjonalna. Bo ważniejsze, moim zdaniem, jest czuć niż wiedzieć. Wiedza to sprawa drugorzędna, potrzebna do głębszej interpretacji i osadzenia danego dzieła w kontekście.

KONCERT PEŁEN EMOCJI

W moim odczuciu był to udany koncert, choć „Smokie on the water”, które zostało wykonane na początku nieco mnie zaniepokoiło. Gitary zupełnie zagłuszyły orkiestrę i wokalistów. Co prawda w niektórych utworach, wciąż gdzieś orkiestra ginęła, ale ostatecznie ta unia dwóch, wydawałoby się odrębnych światów, była naprawdę udana. Dużym zaskoczeniem była dla mnie interpretacja „Lithium” Nirvany, z lekka zwariowana, psychodeliczna, trochę jakby w rytmie reagge, a już „Smells like teen spirit” wzruszyło mnie, czego zupełnie się nie spodziewałam. Pomyślałam: „Coś ze mną nie tak”, ale okazało się, że nie jest w tym odosobniona, więc odetchnęłam z ulgą. O ile „Smells like...” mnie wzruszyło, o tyle „Phanthom of the Opera” zespołu Nightwish przejęło mnie do głębi i sprawiło, że parę łez spłynęło mi po policzku. Nie znałam wcześniej oryginału, dlatego po powrocie odsłuchałam na Youtube, stwierdzając z zaskoczeniem, że wersja oryginalna wydaję mi się bardziej „popowa”. To, co usłyszałam w trakcie koncertu było znacznie głębsze i mroczniejsze i naprawdę przenikało na wskroś.

Symphonica została bardzo dobrze przyjęta w Szczecinie. Podobno bilety rozeszły się w mgnieniu oka. Zresztą sukces projektu potwierdziły owacje na stojąco oraz chyba ze trzy bisy. Wydawało się, że publiczność nie chce wypuścić artystów i nie dziwi mnie to. Jeszcze długo po koncercie trzymał mnie podniosły nastrój. Gdybym mogła, wrzuciłabym replay i wciąż syciła się muzyką i emocjami, jakie we mnie wywołała.

SYMPHONICA WRACA WE WRZEŚNIU!

Entuzjastyczna reakcja szczecinian zaskoczyła również samych muzyków. Tempo w jakim rozeszły się bilety oraz ogromny odzew spowodowały, że Symphonica powróci do Szczecina we wrześniu. Mają zatem szanse Ci, którzy nie zdążyli kupić wejściówek na marcowe koncerty.

I jeszcze taka mała dygresja a propos Filharmonii. Jestem niezłomną orędowniczką formy tego gmachu, choć wiem, że ogółowi nie przypadła do gustu. Przyznać jednak muszę – niechętnie – że dostrzegłam jeden mankament. Właściwie trudno było nie dostrzec...Chodzi mianowicie o schody na balkonie. Zdecydowanie zbyt wąskie, zwłaszcza dla pań w obcasach, ale nie tylko. Panowie również mieli problemy z utrzymaniem równowagi. Naprawdę niewiele brakowało, żeby ktoś zwichnął sobie nogę. To póki co jedyny minus jaki widzę, w dalszym ciągu jestem zachwycona tym projektem.


Summa summarum polecam zarówno symfoniczny projekt Mikołaja Blajdy i jak i wizytę w nowym budynku Filharmonii na jakimkolwiek innym koncercie.

Powiązane posty:



poniedziałek, 2 marca 2015

1 Wyzwanie Miasta Pudełek - odwiedź szczecińskie muzea



Zgodnie z zapowiedzią wraz z początkiem miesiąca Miasto Pudełek rzuca wyzwanie. Chcę zmotywować siebie, ale również Was do pogłębiania wiedzy o Szczecinie. Zależy mi, na tym, żebyśmy wspólnie aktywnie poznawali nasze miasto pod każdym możliwym kątem. Mam nadzieję, że comiesięczene wyzwanie zminimalizuje ilość postów o charakterze wyłącznie teoretycznym, a już wkrótce Miasto Pudełek będzie czynnie promowało Szczecin i region.

piątek, 23 stycznia 2015

"eleWator" - szczeciński kwartalnik literacko-kulturalny

Interesujesz się literaturą? Chcesz być na bieżąco z nowościami wydawniczymi? Śledzisz wydarzenia kulturalne? Jesteś miłośnikiem sztuki? Jeśli tak, to zainteresuje Ciebie „eleWator” - szczeciński kwartalnik literacko-kulturalny.


Fot. Estera Zoc-Firlik


Każde wydanie tego periodyku ma swoją myśl przewodnią, dominantę tematyczną, która determinuje treść. Nie zawęża to wcale pola manewru, przeciwnie generuje różne punkty widzenia ujęte w całym bogactwie gatunkowym wszystkich rodzajów literackich. Lektura kwartalnika pozwala na czytelniczą podróż pomiędzy analizą porównawczą a krótką formą prozatorską. W jednej chwili szukamy odpowiedzi z autorem artykułu, w drugiej zastanawiamy się czy posłuchać sugestii recenzenta i kupić omawianą książkę.
Z eleWatorem współpracują zarówno uznani pracownicy polskich uniwersytetów, ale również wszelkiej maści artyści (pisarze, malarze, graficy, muzycy). Do stałych współpracowników należą między innymi Edward Balcerzan, Anna Frajlich czy Artur Daniel Liskowacki, co już samo w sobie jest stosowną wizytówką.

Jeśli zatem poszukujesz lektury pobudzającej intelektualnie, wskazującej nowe możliwości interpretacyjne dzieł zaliczanych już do klasyki, łakniesz nowin z pogranicza sztuk to warto sięgnąć po szczeciński magazyn o znaczącej nazwie „eleWator”.

środa, 21 stycznia 2015

Czy szczecinianie mają poczucie estetyki?

Jałowe wydają mi się dyskusje o tym co się podoba, a co nie. Niby wszyscy wiemy, że o gustach się nie dyskutuje, a jednak odczuwamy nieodpartą potrzebę, żeby przekonać antagonistę, że się myli. I tak na przykład trwa spór o nową Filharmonię, i mieszkańcy Szczecina nie mogą się dogadać: zachwyca czy nie.

Nowa Filharmonia
Fot. Estera Zoc-Firlik


Cała ta dysputa, walka na argumenty, spór o to, kto się zna na architekturze, a kto nie, naprawdę mnie już męczy, a nawet z lekka irytuje. Tym bardziej, że kwestia estetyki nie jest naszą najmocniejszą stroną. Jako mieszkanka Szczecina byłabym szczęśliwa, gdyby w końcu szczecinianie odwrócili wzrok od gmachu Filharmonii i zadbali o swoje otoczenie w promieniu kilkunastu metrów. Niestety podobna determinacja w eksponowaniu swoich "jedynie słusznych" poglądów nie sięga własnego podwórka czy płyty chodnikowej, na której akurat stoimy. Jakoś nasze poczucie estetyki traci nagle sygnał niczym telefon zasięg, kiedy rzucamy pod siebie opakowanie po chipsach czy ignorujemy "gorący produkt" naszego pupila. W nosie mamy też czy nasz pomysł na nowe okna lub kolorystykę balkonowej wnęki harmonizuje z wyglądem zabytkowej kamienicy.


Co smutne, prędzej powiemy drugiej osobie "Co Ty, oczu nie masz, przecież to szkaradzieństwo", kiedy usłyszymy, że podoba mu się nowa Filharmonia niż zwrócimy uwagę, kiedy ktoś inny na naszych oczach zaśmieci chodnik.

wtorek, 20 stycznia 2015

"ZA" Pomnikiem Wdzięczności dla Armii Radzieckiej

Stawiamy pomniki, żeby upamiętniać, ale również pamiętać. Wiele z tych świadectw budzi jednak nasz sprzeciw, bo przywołują pamięć o zdarzeniach, czasach, które staramy się wyprzeć, wymazać, jakby nigdy nie miały miejsca.


Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej,
 Fot. Estera Zoc-Firlik


Tak jest w przypadku monumentu, stojącego w centrum Szczecina na Placu Żołnierza Polskiego, czyli Pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej. Rozumiem, nikt z nas owej wdzięczności nie odczuwa, bo wyzwolenie z okupacji niemieckiej oznaczało pozorną wolność pod czujnym okiem wschodniego sąsiada, ale…

…ale usunięcie pomnika, o które postulują organizacje patriotyczne jest dla mnie zabiegiem zgoła niepatriotycznym. Patriotyzm moim zdaniem nie polega wyłącznie na eksponowaniu historii pełnej glorii i chwały, to również fakty pozbawione wzniosłości, ale stanowiące niezbędny komponent naszej narodowej tożsamości, które staramy się w naszej pamięci zachować. Nie możemy za każdym razem, kiedy coś nie jest zgodne z naszą wizją Polski jako Chrystusa Narodów, usuwać, wyburzać, niszczyć. Idąc tym tokiem myślenia zrównajmy z ziemią Wały Chrobrego (czyli tak naprawdę Hakenterrase), bo przecież zaprojektował to Niemiec.

Wyjściem z tej sytuacji jest moim zdaniem umieszczenie na pomniku tablicy ze stosowną informacją, jak faktycznie wyglądały stosunki polsko-radzieckie. Tak, żeby każdy młody szczecinianin czy też przejezdny miał świadomość przeszłości tego miasta. Dlatego jestem za pozostawieniem pomnika – jestem za tym, żeby PAMIĘTAĆ.

niedziela, 26 października 2014

Finał Festiwalu Młodych Talentów

Z niecierpliwością czekałam na Festiwal Młodych Talentów pomna poprzednich edycji, kiedy jeszcze wydarzenie miało w swym tytule słowo „gramy”. Reaktywacja szczecińskiego festiwalu, który rozsławił między innymi Niemena i Karin Stanek, wywołała we mnie pozytywne wrażenia. Bardzo spodobała mi się formuła – gala w Teatrze Letnim prowadzona przez kabaret, prezentacja finalistów, wybór laureata i na koniec koncert „gwiazdy”. Byłam każdego roku, ciesząc się, że mamy w Szczecinie taką inicjatywę.

Jedna z gwiazd FMT

I nagle festiwal zniknął mi z pola widzenia. Nie widziałam plakatów, obwieszczających kolejną edycję, wyszukiwarka Google też milczała. Zupełnie przypadkiem przeczytałam relację z gali jubileuszowej 50-lecia Festiwalu Młodych Talentów, która naprowadziła mnie z powrotem na trop. W tym roku postanowiłam, że nie odpuszczę! Tym bardziej, że finałowy koncert miał odbywać się w Arenie, w której jeszcze nie byłam, a na dyrektora artystycznego wydarzenia powołano Katarzynę Nosowską.

Otóż byłam. I od razu, na wstępie muszę zaznaczyć, że w obecnym kształcie Festiwal Młodych Talentów zupełnie nie przypomina tego z  pierwszych lat reaktywacji. Przede wszystkim ramy czasowe – całość trwała siedem godzin! To był istny maraton muzyczny! Klamrą spinającą imprezę był występ szczecińskich artystów Łony i Webera na początku i koncert rodowitej szczecinianki Kasi Nosowskiej na końcu. Na scenie wystąpili również tacy wykonawcy, jak: Król, Skubas oraz Fisz Emade, a także laureat konkursu Stonkatank. Nie da się zaprzeczyć – to była solidna dawka dobrej, mało komercyjnej muzyki. Dużym walorem była różnorodność muzycznych wrażliwości, każdy ponad trzydziestominutowy koncert zabierał w zupełnie inną podróż


Oprócz tego, że bawiłam się (choć słowo te nie odzwierciedla w pełni mnogości wrażeń) dobrze, odczuwam pewną nieścisłość i dysproporcję. Bo jeśli jest to Festiwal Młodych Talentów, który w podtytule ma hasło „nowa energia”, to czemu w czasie gali wystąpił tylko nagrodzony zespół? Może się czepiam, bo w końcu dzień wcześniej były przesłuchania i można było posłuchać młodych wykonawców za darmo, a może zbyt mocno utkwiła mi w głowie formuła „Gramy”, niemniej pozostawiło to we mnie poczucie, że akurat „nowej energii” było najmniej. Z całą pewnością jednak było całe mnóstwo dobrej energii i liczę na to, że już wkrótce Festiwal Młodych Talentów będzie jednym z ważniejszych wydarzeń muzycznych w Polsce.

sobota, 29 marca 2014

Cudze chwalicie, a Szczecina nie znacie...

Przeciętny turysta porusza się z przewodnikiem bądź mapą w ręku. Odhacza miejsca reprezentatywne, polecane, z kategorii „jeśli jesteś w (tutaj nazwa miasta) koniecznie musisz zobaczyć”. Rozgląda się dookoła, drobiazgowo dokumentuje kolejne etapy podróży. A potem, w gronie bliskich lub znajomych, tudzież za pośrednictwem portali społecznościowych, prezentuje zdjęcia. Fotografie te zazwyczaj przedstawiają radosnego turystę na tle budowli, pomników czy tablic pamiątkowych. Czasem są to obiekty mało atrakcyjne z punktu widzenia mieszkańca danego miasta, często wręcz niezauważane, mijane codziennie z obojętnym wyrazem twarzy. Dla mieszkających od urodzenia miejsca te są pozbawione historycznego kontekstu, bowiem stanowią stały element ich krajobrazu. Dla turysty to pretekst, by pochwalić się, opowiedzieć anegdotę, historię: „Tutaj mieszkał.., a tam kiedyś było…”. Bywa i tak, że zwiedzający wie więcej o mieście niż jego gospodarz. I, o ironio, znacznie więcej niż o swoich rodzinnych stronach. Cudze chwalicie…

Fot. Estera Zoc-Firlik


No właśnie, a gdyby tak sytuację odwrócić? Zmienić perspektywę? Gdyby, na przykład szczecinianie, spojrzeli na swoje miasto z pozycji osoby, która patrzy na wszystko po raz pierwszy? Zresetowali pamięć i przeszli ulicami Szczecina tak, jakby dopiero co przyjechali? Mogłoby się wtedy okazać, że poza Wałami Chrobrego, Zamkiem czy parkiem Kasprowicza jest znacznie więcej punktów na mapie wartych poznania. Na miejsca takie wskazują często tablice. Mają one utrwalić w świadomości współczesnych czyny lub osoby warte pamiętania. Ale czy faktycznie o nich pamiętamy? A raczej, czy w ogóle te kamienne hołdy zauważamy? Proza życia pogłębia tylko koleinę, która nas wiedzie od dobrze znanego punktu A do punktu B. Zapracowani, zabiegani, pochłonięci codziennością nie odczuwamy potrzeby skanowania czy studiowania naszego otoczenia. Gdybyśmy jednak zechcieli czasem spojrzeć uważniej, mogłoby się okazać, że dowiemy się czegoś nowego czy zaskakującego. Co ważniejsze jednak, moglibyśmy powiedzieć, że faktycznie znamy miasto, w którym mieszkamy.

wtorek, 1 października 2013

Nie dla "NIE"

Stwierdziłam ostatnio, że zmęczyła mnie konwencja, w której wiele osób (w tym ja) stara się przekonać mieszkańców, że Szczecin wcale nie jest wioską z tramwajami, że nie taki zły i be, jak go malują, że w żadnym razie nie jest miastem dla narzekających ludzi. Denerwują mnie już tego typu etykiety-przylepy, bowiem mimo pozytywnej idei siłą rzeczy nacechowane są ujemnie. To tak, jakby miasto występowało w roli oskarżonego, a front walczący z malkontentami aspirował do roli adwokata, który koniecznie podsądnego musi obronić.

OTÓŻ NIE, NIE ZGADZAM SIĘ! Jak się komuś nie podoba niech rzuci cegłą, weźmie się do roboty, wyjdzie z inicjatywą lub po prostu wyjedzie. Nic na siłę!

niedziela, 29 września 2013

Konkurs na redaktora Szczecin Aloud

Ruszył konkurs na redaktora Szczecin Aloud. Zachęcam wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia i potrafią to wyrazić: zdjęciem, rysunkiem, słowem pisanym czy ruchomym obrazem. Uprzedzam – profitów finansowych nie ma! Jest za to możliwość skomentowania otaczającej rzeczywistości w sposób sobie właściwy. Jest to okazja do poznania ciekawych i inspirujących ludzi. To także sposobność do współtworzenia wizerunku miasta, aktywnego włączenia się w jego życie. Przykłady mogłabym mnożyć, ale myślę, że warto przekonać się samemu.

Źródło: Szczecin Aloud

Wszystkiego dowiedziecie się z oficjalnej strony Szczecin Aloud. Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy J

Źródło: Funpage Szczecin Aloud na Facebooku


czwartek, 22 sierpnia 2013

Szczecin inaczej - blokowiska

Blokowiska kojarzyły mi się niegdyś (czyli w wieku szkolnym) z posępnymi molochami. Pozbawione indywidualizmu mrowiska, w których tłoczą się anonimowi ludzie. Nikt nikogo nie zna, a każdy sobie wilkiem. Estetycznie mało efektowne pudełka przedziurawione oknami. Budowane w latach osiemdziesiątych osiedla wywoływały jeszcze jedno skojarzenie - z przesiadującymi na ławkach blokersami. Ci natomiast nie mieli u mnie wysokich notowań. Prości, ordynarni, bez horyzontów. Tak mi się przynajmniej, jako dziecku, wydawało.

Zawadzkiego. Fot. Estera Zoc-Firlik

Człowiek dorasta i pewne rzeczy ulegają weryfikacji. Może i nadal nie jestem entuzjastką bloków, ale patrzę dzisiaj na nie przychylniejszym okiem. Zwłaszcza, że stosuje się obecnie coraz więcej ciekawych rozwiązań architektonicznych. Są one bardziej przyjazne mieszkańcom, nie tylko użyteczne i funkcjonalne, ale harmonijnie wpisujące się w otoczenie. Również te, które wcześniej stanowiły przedmiot mojej niechęci, zyskują nowe oblicze. W jaki sposób? W najprostszy z możliwych – dzięki kolorytowi nadanemu elewacji. Okazuje się, że kolorem naprawdę można dużo zdziałać. Można prostej formie, dość płaskiej na pierwszy rzut oka dodać głębi. Uwypuklić, zaakcentować, ożywić. Kolor również buduje, stwarza iluzję przestrzeni. Ponadto, co przecież zostało udowodniono naukowo i jest stosowane w wielu dziedzinach naszego życia, oddziałuje na naszą psychikę.

Powtarzam często, że miasto powinno być przyjazne mieszkańcom. W natłoku codziennych obowiązków, uwikłani w prozę życia, zabiegani i zapracowani nie zawsze mamy czas, żeby odetchnąć. Dlatego ważne jest, aby nasze otoczenie łagodziło życie w betonowej dżungli. Co przez to rozumiem? Dużą liczbę skwerów, odpowiednią infrastrukturę rowerową, czyste ulice oraz kompleksowe myślenie i konkretną wizję jeśli chodzi o estetykę miasta. Jednym z przejawów tego jest właśnie kolorystyka naszych budynków mieszkalnych. Jestem pełna uznania dla rozwiązań kolorystycznych zastosowanych na osiedlach Reda i Zawadzkiego. Z ponurych monumentów bliźniaczo do siebie podobnych wydobyto indywidualny rys. Od razu lepiej funkcjonuje się w przestrzeni. Oby więcej takich rozwiązań, a miasto naprawdę zyska nie tylko w oczach mieszkańców, ale i przejezdnych.

Zawadzkiego. Fot. Estera Zoc-Firlik

Zawadzkiego. Fot. Estera Zoc-Firlik


Reda. Fot. Estera Zoc-Firlik

czwartek, 11 lipca 2013

Nowa Filharmonia zachwyca!

Od iks czasu wybierałam się na organizowany przez MMSzczecin Photoday, czyli plener fotograficzny dla szczecinian. I w końcu się udało! Miejscem spotkania dość wąskiej grupy uczestników była powstająca właśnie nowa Filharmonia. Moja relacja z tego wydarzenia dostępna jest na blogu miejskim Szczecin Aloud w tekście zatytułowanym PHOTODAY W NOWEJ FILHARMONII – zapraszam do lektury.

A tutaj prezentacja kilku moich zdjęć. Zazwyczaj staram się być oszczędna i wybieram najlepsze kadry, ale sala koncertowa tak mnie zachwyciła, że trudno mi było zdecydować się na najlepsze ujęcia.


Na terenie budowy, po drugiej stronie płotu.
Fot. Estera Zoc-Firlik
Podziemna kondygnacja.
Fot. Estera Zoc-Firlik
Dwoimy się, troimy, żeby zrobić jak najwięcej ciekawych zdjęć ;)
Fot. Estera Zoc-Firlik

Schodzimy głębiej. Fot. Estera Zoc-Firlik

Pod obstrzałem. Fot. Estera Zoc-Firlik

Rusztowania też mogą być interesujące ;) Fot. Estera Zoc-Firlik


A za chwilę niespodzianka...
Fot. Estera Zoc-Firlik

...do dużej sali koncertowej.
Fot. Estera Zoc-Firlik

Złote origami. Fot. Estera Zoc-Firlik

Dzieło kobiecych dłoni. Fot. Estera Zoc-Firlik

Imponujący sufit. Estera Zoc-Firlik

Coś niesamowitego...Fot. Estera Zoc-Firlik

Jest i okno. Fot. Estera Zoc-Firlik

Z trochę innej perspektywy.
Fot. Estera Zoc-Firlik

Ostatnie ujęcia.
Fot. Estera Zoc-Firlik

I ostatnie spojrzenia.
Fot. Estera Zoc-Firlik

wtorek, 2 lipca 2013

Mały poliglota

Słyszeliście może o Uniwersytecie Dziecięcym? Dzisiaj o jego istnieniu dowiedziałam się od koleżanki, w związku z czym śpieszę podzielić się z Wami tą informacją. Uniwersytet Dziecięcy „Mały poliglota” działa przy Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego i jak można przeczytać na stronie internetowej uczelni główne cele to:

  • rozbudzanie zainteresowania językami obcymi i zachęcanie do pogłębiania wiedzy
  • uczenie przez zabawę podstaw nauk filologicznych
  • rozwijanie dziecięcej ciekawości oraz umiejętności kreatywnego myślenia
Uniwersytet prowadzi właśnie nabór na rok akademicki 2013/2014 dla dzieci w wieku od 6 do 13 lat. W ramach zajęć młodzi „studenci” uczą się języka, poznają historię i kulturę danego kraju. Oprócz tego w zakresie oferty edukacyjnej  znajdują się między innymi: warsztaty autoprezentacji i wystąpień publicznych, zajęcia plastyczne i zwiedzanie Redakcji Polskiego Radia Szczecin.
Uniwersytet Dziecięcy zaprasza również na zajęcia wakacyjne, które mogą być rozwiązaniem, kiedy dziecko zostaje w mieście. Mogą też stanowić rodzaj testu przed podjęciem ostatecznej decyzji o przystąpieniu pociechy do rekrutacji już na rok akademicki.
A oto co czeka dzieci na wakacyjnych spotkaniach:

Źródło: Strona Uniwersytetu na Facebook'u



Więcej o samym Uniwersytecie Dziecięcym „Mały poliglota”, a także o wakacyjnej ofercie dowiecie się na oficjalnej stronie uczelni.

niedziela, 16 czerwca 2013

"sPokolenie, czyli Gniew" Andrzeja Te - głos pokolenia?

Zanim „sPokolenie, czyli Gniew” ujrzało światło dzienne, powstał blog „sPokolenie, czyli…”. Potem, w różnych miejscach Szczecina, pojawiły się charakterystyczne wlepki. Wszystkie te działania autora wydają mi się znamienne w kontekście całej jego twórczości, w której dominuje zniechęcenie i rozczarowanie światem sterowanym mediami. Znamienne o tyle, że założenie bloga o niewydanej jeszcze książce i „znaczenie” miasta naklejkami bezpośrednio nawiązującymi do treści powieści, to metody perswazyjne. Utrwalają one w świadomości odbiorcy obrazy, które mają uruchomić skojarzenia, a tym samym pobudzić do pewnych działań.

Wyblakła nieco wlepka. Kto przeczyta, będzie wiedział.
Fot. Estera Zoc-Firlik

„sPokolenie, czyli Gniew” Andrzeja Te jest dla mnie formą komunikatu. Dość przejaskrawioną i groteskową. Przyznam, że przed lekturą książki, sugerując się zdawkowymi opisami, spodziewałam się realistycznej rejestracji naszej polskiej rzeczywistości. Od razu prostuję, nie spodziewajcie się drodzy czytelnicy obrazów „z życia wziętych” czy „trudnych spraw”. Losy bohaterów są dość wyjątkowe i raczej nie spełniają wymogów dramatu obyczajowego. Bo czy często się zdarza, że dyrektor, a raczej były dyrektor urzędu wikła się w handel marihuaną, a popularny niegdyś niedoszły prezydent staje się zwyrodniałym potworem?

Kumulacja, spotęgowanie, nawarstwienie emocji i pewna skrótowość fabuły cechuje najnowszą powieść Andrzeja Te. To opowieść o eskalacji gniewu, prezentacja skrajnych postaw zrodzonych z poczucia krzywdy i odrzucenia. Bohaterowie mają dość sterowania, układania ich podług i według czyjegoś widzimisie. Chcą wziąć życie w swoje ręce, wyłonić się z masy, zostać zapamiętanym. Drogą jest gniew i bunt. Tylko w ten sposób mogą osiągnąć cel.

W wielu recenzjach piątej już w dorobku pisarza książki zwrócono uwagę na wulgaryzmy. Dla mnie ważniejsza jest sama, dość specyficzna, konstrukcja zdań. Są to zdania nieskończone, niedopowiedziane, choć postawienie stanowczej kropki na końcu sugeruje ich zamkniętą formę. Na przykład: „Czasami czytał, co nabazgrali na kartce. Czasami nie musiał, bo.” lub „Miłym i dość kluczowym dodatkiem było to, że mój papier miał wysoką jakość (choć gramatura zbliżona do grubej serwetki), a kosztował tyle, co najtańszy, szary, przez który przebijają się palce, maczają w.” Oprócz dosadnego języka i nasycenia kolokwializmami autor zastosował liczne odniesienia do popkultury. Powieść jest zatem splotem niedopowiedzeń, uogólnień i symboli, a także odwołuje się do haseł i zwrotów utrwalonych w powszechnej świadomości.

W moim odczuciu „sPokolenie, czyli Gniew” Andrzeja Te jest nie tyle diagnozą społeczną, ile potrzebą wyartykułowania własnych pretensji do świata. Swoją książką wyraża brak akceptacji dla otaczającej rzeczywistości, pokazuje jak cienka może być granica między zmęczeniem i frustracją, a gniewem i konsekwencjami z niego wynikającymi.


sobota, 8 czerwca 2013

Gryfia w mieście Gryfa

Nie jestem feministką ani Matką Polką. Żadna ze mnie kura domowa czy łamaczka męskich serc. W pierwszej kolejności jestem po prostu człowiekiem. Dopiero potem myślę o sobie w kontekście płci. I jako kobieta przyznać muszę, że Nagroda Literacka dla Autorki Gryfia jest strzałem w dziesiątkę. Dlaczego? Bowiem twórczość kobieca bywa deprecjonowana i definicyjnie upraszczana. W powszechnym mniemaniu sprowadza się do tzw. czytadeł, romansideł, lekkiej i łatwej lektury. Zapewniam, kobiety również stać na literaturę, która porusza, kreuje, zaprasza do dyskusji czy dotyka problemów i namiętności niezależnych od płci. Jest ona gatunkowo zróżnicowana, bywa odkrywcza zarówno w warstwie językowej, jak i światopoglądowej.

Źródło: oficjalna strona Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia




Wspomniana Nagroda Literacka dla Autorki Gryfia i towarzyszący jej Festiwal Literatury Kobiet Gryfia to doskonała okazja, żeby zweryfikować stereotypy, poznać bliżej sylwetki polskich pisarek, tych już świętej pamięci i tych, które poznać i zapamiętać należy. Kluczową dla mnie kwestią jest fakt, że pomysł na nagrodę jest nasz, szczeciński. To właśnie u nas, pod skrzydłami Kuriera Szczecińskiego, zrodziła się inicjatywa o zasięgu ogólnokrajowym. Kibicuję Gryfii nie tylko dlatego, że docenia kobiecą literaturę, ale również dlatego, że prezentuje ją szerokiemu odbiorcy. Każdy z nas może wziąć udział w festiwalu, kupić książki na kiermaszu, wybrać się na spotkanie z finalistkami czy na konferencję prowadzoną przez literaturoznawców lub – jak uczyniłam to dzisiaj – udać się szlakiem piszących kobiet.
W skromnym pochodzie ulicami Szczecina, którego przewodnikiem był Przemek Głowa uczestniczyli zarówno mieszkańcy, jak i przejezdni. Oprócz opowieści o słowiańskich, szwedzkich i pruskich wpływach na historię Szczecina, ciekawostek dotyczących niezwykłych kobiet związanych z miastem (na przykład Dity Parlo czy Sydonii von Borck) swoistą atrakcją było towarzystwo Elżbiety Cherezińskiej, autorki nominowanej do nagrody Gryfia. Na moment nawet „odebrała” głos Przemkowi Głowie, dzieląc się swoją interpretacją dotyczącą morderstwa małżonki Przemysła II. Dodać koniecznie muszę, że jedna z pań nie-szczecinianek, zachwyciła się naszym miastem! To było naprawdę miłe i w pewien sposób kojące.

 "Głowa oprowadza". Fot. Estera Zoc-Firlik

Mamy zatem Gryfię w mieście Gryfa. Po raz drugi, mam nadzieję, że nie ostatni. Oby inicjatywa przetrwała długie lata i reprezentowała miasto tak samo, jak na przykład Kontrapunkt. Niech Szczecin będzie „floating” nie tylko w sensie wizualnym, urbanistycznym czy rekreacyjnym, ale również w wymianie myśli i doświadczeń kulturalnych. Bo ruch, zmienność, płynność to także postęp i rozwój.


czwartek, 23 maja 2013

Andrzej Stasiuk w Szczecinie


Kiedy czytam książkę, często jestem ciekawa, kto mnie czaruje słowem, wciąga w swoją kreację. Im bardziej podoba mi się ten wykreowany świat, im większy jest mój zachwyt nad kunsztem pisarskim, tym ta ciekawość jest mocniej podkręcona. Chęć poznania zaspokajam uczestnictwem w spotkaniach autorskich. Dają one możliwość skonfrontowania swoich wyobrażeń z rzeczywistością, zobaczyć, usłyszeć to, czego nie podpowie książka. Słowo ciałem się staje, a my mamy okazję stanąć twarzą w twarz z (s)twórcą dzieła.

W Szczecinie spotkania autorskie organizują, między innymi, Książnica Pomorska, Zamek Książąt Pomorskich czy chociażby Empik. Zwykle mają one na celu promocję świeżo wydanej książki, ale czasem stanowią zaproszenie do dyskusji. Takim zaproszeniem była wizyta Andrzeja Stasiuka w Szczecinie, którego gościły mury gmachu biblioteki przy ulicy Podgórnej. Rozmowa dotyczyła głównie „Grochowa” i motywu przewodniego książki, czyli śmierci. I wbrew pozorom nie był to dialog posępny, choć na pewno refleksyjny. Autor podzielił się swoimi przemyśleniami i odczuciami, okraszając swoją wypowiedź „smacznymi” anegdotami. O ile w kontekście śmierci można formułować podobne określenia…myślę, że jednak można. Zwykle ujmują tak ważkie sprawy ludzie zdystansowani, również pisarze, którzy świat przerabiają, przetwarzają i przetrawiają, podając już po obróbce do konsumowania. Takim człowiekiem wydaję mi się Stasiuk – dowcipny i z dystansem. Także otwarty na odbiorcę, gotowy wejść z nim w dialog, ale niekoniecznie na płaszczyźnie pisarz-czytelnik, ale po prostu jak człowiek z człowiekiem.
Cenię takie podejście w ludziach, zwłaszcza w tych, których wynosimy na piedestał ze względu na ich twórczość czy działalność.

Gorąco namawiam szczecinian, aby uczestniczyli w tego typu wydarzeniach. Po to, żeby zagospodarować wolny czas. By zdobyć autograf czy zadać pytanie. Dla strawy duchowej, refleksji i śmiechu. Również po to, by przekonać się że za kreacją kryje się żywy, pełnowymiarowy człowiek, czasami zupełnie podobny do nas.

niedziela, 12 maja 2013

ODJAZDOWY BIBLIOTEKARZ w SZCZECINIE


Piękna, słoneczna pogoda. Mknę na rowerze przez miasto z wyraźnym postanowieniem: nie opuszczam wydarzeń tylko dlatego, że nie mam towarzystwa. Zgodnie z tą myślą samotnie zmierzam na plac Orła Białego. A tam – pomarańczowo! Roi się od ODJAZDOWYCH BIBLIOTEKARZY. Oprócz soczystego koloru znakiem rozpoznawczym jest rower. Bowiem ODJAZDOWY BIBLIOTEKARZ łączy w sobie zarówno zamiłowanie do słowa drukowanego, jak i dwóch kółek.

Zbiórka na pl. Orła Białego. Fot. Estera Zoc-Firlik

Szprychówka. Jak widać miałam nr 62, a było nas znacznie więcej.
Fot. Estera Zoc-Firlik

Podobają mi się wszelkie inicjatywy, które zmuszają nas do opuszczenia czterech ścian. Które aktywizują, bawią a jednocześnie uczą. Łączą pokolenia, łączą ludzi. Pozwalają także poznać lepiej miasto. Takim projektem, moim zdaniem, jest ODJAZDOWY BIBLIOTEKARZ. To co prawda dopiero druga edycja i były pewne problemy techniczne, ale to nic nieznaczące drobnostki. Całe wydarzenie opierało się na odkrywaniu szczecińskich miejsc za pośrednictwem fragmentów książek takich autorów, jak Alan Sasinowski, Dariusz Bitner czy Izabela Degórska. Ta ostatnia była także gościem ODJAZDOWEGO BIBLIOTEKARZA. Zebrani mieli szansę zapoznać się z fragmentem nowej powieści pisarki.

Fragm. nowej powieści Izabeli Degórskiej.
Fot. Estera Zoc-Firlik

ODJAZDOWY BIBLIOTEKARZ to również forma promocji bibliotek i czytelnictwa. Biorąc pod uwagę frekwencję nie jest wcale tak źle z tym naszym czytaniem. Szczecinianie chętnie uczestniczyli w konkursach oraz wymieniali się książkami. Wszyscy uśmiechnięci i życzliwi. Dlatego myślę, że akcja ma szerszy zakres – to także tworzenie pewnej kultury, prezentowanie pozytywnych postaw, swoista integracja pogłębiająca relacje między mieszkańcami. Jeśli o mnie chodzi, to kolejna inicjatywa, którą warto sobie wpisać w kalendarz wydarzeń.


M. in. w pakiecie startowym.
Fot. Estera Zoc-Firlik

Interesują Cię szczegóły? Wejdź na stronę wydarzenia na Facebook’u.
PS. Jeśli opuszczacie wydarzenia, bo nie macie z kim pójść – NIE WARTO! Przekonałam się dzisiaj na własnej skórze ;-)

środa, 24 kwietnia 2013

Szczecinianie z wyboru: Adam ze Świnoujścia


Szczecin najlepiej zna z perspektywy roweru. Codziennie przemierza ulice miasta niezależnie od pogody, bez względu na porę roku. Do pracy i z powrotem. To właśnie brak zatrudnienia w rodzinnym Świnoujściu zmusił go do podjęcia bardziej radykalnych kroków. Po licznych namowach partnerki sprowadzili się do Szczecina.

Miasto Pudełek. Fot. Estera Zoc-Firlik

Adam pochodzi ze Świnoujścia, mieszkał przez pięć lat w Warszawie, w Szczecinie jest od ponad dwóch. Zapytany gdzie lepiej (i przyznam szczerze, spodziewałam się, że w Warszawie – bo większa, bo więcej wydarzeń, bo w ogóle więcej wszystkiego) odpowiedział: „W każdym mieście są plusy i minusy”. I tyle. Żadnego porównywania, wyróżniania czy deprecjonowania. Nieważne gdzie jesteś, zawsze znajdzie się powód do narzekania albo do wychwalania.

Choć prawda jest taka, że do Szczecina nie było mu wcale śpieszno. Właściwie o przeprowadzce myślał niechętnie. Dlaczego? Bowiem ukute przez samych mieszkańców powiedzenie: „Szczecin jest wioską z tramwajami” przeniknęło niczym wirus drogą kropelkową z ust do ust poza granice miasta, by zarażać, inne niż szczecińskie, organizmy. Potwierdza się niestety to, iż sami mieszkańcy „skutecznie pracują” na obiegową opinię o Szczecinie. Wróćmy jednak do bohatera cyklu. Wydaje się, że głównym źródłem jego wiedzy o mieście są rowerowe przejażdżki. Przede wszystkim na trasie dom – praca i praca – dom. Ale nie tylko. Głębokie, Las Arkoński, a w nim okolice wieży Quistorpa czy Gubałówki to miejsca rowerowo wyeksploatowane przez Adama. Jego zdaniem znakomite do jeżdżenia i zjeżdżania. „Macie w Szczecinie góry” – stwierdził z uśmiechem. Ma oczywiście świadomość, że większości miejsc nie odkrył i przed nim jeszcze wiele eksploracji.

Jako rowerzysta nie narzeka na brak ścieżek rowerowych, bo po prostu jeździ ulicą. Czuje się pełnoprawnym uczestnikiem ruchu. Kultura kierowców również nie budzi jego zastrzeżeń, a reakcje i komentarze innych rowerzystów na ten temat uważa za przesadzone. Za to, jak widzi niektórych użytkowników dwóch kółek, to sam chętnie by ich rozjechał. Uważa, że trzeba myśleć i przynajmniej starać się przewidywać niektóre sytuacje. Inicjatywy, takie jak Masa Krytyczna czy Święto Cykliczne, pozytywne i jak najbardziej słuszne.

W Szczecinie po mieście można jeździć godzinami i co rusz do odkrycia nowy zakątek czy nieznana uliczka. Z szczecińskich ulic duże wrażenie wywarła na Adamie Jagiellońska z jej starymi kamienicami, które sprawiają, że człowiek przenosi się w czasie. Wały Chrobrego – piękne! Z miejsc ulubionych (nieistniejące już) My Soul (bo swojsko). Z miejsc polecanych Hormon (jeszcze nie dotarł, ale z opowieści wie, że każdy musi tam trafić). Natomiast turystycznie – jego zdaniem - Szczecin nie jest atrakcyjnym miastem, a oferta turystyczna miasta jest żadna.

O Szczecinie mówi się, że to wioska z tramwajami, ale – kwituje Adam – tak samo jak w Warszawie czy innych większych miastach jest dużo ludzi, samochodów, Rumunów proszących o drobne czy ulotkarzy na każdym przejściu. I tak samo jak wszędzie ludzie narzekają.

wtorek, 16 kwietnia 2013

SHORT WAVES po raz piąty


SHORT WAVES uderza po raz piąty. Jeden z najważniejszych festiwali krótkiego filmu z jeszcze większą mocą wyrusza do kilkudziesięciu miast w kraju i za granicą. Jest tylko jedno wyjście: schronić się w kinie.
(fragment ulotki reklamującej wydarzenie)


Po raz wtóry „schroniłam się w kinie” Helios, by po raz kolejny wyjść z poczuciem dobrze spędzonego czasu. Nie tylko - w pakiecie dostałam również szczyptę humoru, odrobinę wzruszeń, dawkę nastroju oraz porcję doznań estetycznych. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek miała coś złego powiedzieć na temat festiwalu. I, tfu tfu, obym nie musiała.
SHORT WAVES – jeśli jeszcze nie wiecie – to prezentacja i promocja polskich krótkich form filmowych zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami. Jest to jednocześnie konkurs, w którym swój głos może oddać także publiczność. Zakres tematyczny, stylistyczny, gatunkowy jest dowolny. Jedyny wyznacznik stanowi czas – film nie może przekroczyć trzydziestu minut.
W tym roku w konkursie startują:

 Katachi/Przemysław Adamski, Katarzyna Kijek



Umiłowanie życia/Piotr Bosacki


Święto zmarłych/Aleksandra Terpińska



 Sponge ideas/Katarzyna Nalewajka, Paulina Szewczyk


 Foton/Aleksander Pawlik


Wspomnienie poprzedniego lata/Kuba Gryżewski, Ivo Krankowski




Jeśli o mnie chodzi, to miałam dylemat, komu oddać głos. Ostatecznie zdecydowałam się zagłosować na O rządach miłości Adeli Kaczmarek. Dlaczego? Po pierwsze: mimo pewnej prostoty formy i przekazu był wielopłaszczyznowy. Śmieszył, zasmucał, a także wprowadzał w filozoficzny nastrój. A po drugie podobał mi się sam pomysł, opierający się na historii opowiedzianej rysunkami bohatera filmu.
Oprócz filmów konkursowych został zaprezentowany nasz szczeciński produkt, czyli surrealistyczny obraz pod tytułem Brzask. Moją uwagę przykuła szczególnie muzyka, która w dużej mierze budowała cały film. Sam pomysł także ciekawy, bo inspiracją do stworzenia fabuły stały się teksty Witkacego na temat używek.
Podsumowując: już teraz nie mogę doczekać się kolejnej edycji!!! Kto nie był, koniecznie musi nadrobić straty!!!

Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony festiwalu.