Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 sierpnia 2013

Szczecin inaczej - blokowiska

Blokowiska kojarzyły mi się niegdyś (czyli w wieku szkolnym) z posępnymi molochami. Pozbawione indywidualizmu mrowiska, w których tłoczą się anonimowi ludzie. Nikt nikogo nie zna, a każdy sobie wilkiem. Estetycznie mało efektowne pudełka przedziurawione oknami. Budowane w latach osiemdziesiątych osiedla wywoływały jeszcze jedno skojarzenie - z przesiadującymi na ławkach blokersami. Ci natomiast nie mieli u mnie wysokich notowań. Prości, ordynarni, bez horyzontów. Tak mi się przynajmniej, jako dziecku, wydawało.

Zawadzkiego. Fot. Estera Zoc-Firlik

Człowiek dorasta i pewne rzeczy ulegają weryfikacji. Może i nadal nie jestem entuzjastką bloków, ale patrzę dzisiaj na nie przychylniejszym okiem. Zwłaszcza, że stosuje się obecnie coraz więcej ciekawych rozwiązań architektonicznych. Są one bardziej przyjazne mieszkańcom, nie tylko użyteczne i funkcjonalne, ale harmonijnie wpisujące się w otoczenie. Również te, które wcześniej stanowiły przedmiot mojej niechęci, zyskują nowe oblicze. W jaki sposób? W najprostszy z możliwych – dzięki kolorytowi nadanemu elewacji. Okazuje się, że kolorem naprawdę można dużo zdziałać. Można prostej formie, dość płaskiej na pierwszy rzut oka dodać głębi. Uwypuklić, zaakcentować, ożywić. Kolor również buduje, stwarza iluzję przestrzeni. Ponadto, co przecież zostało udowodniono naukowo i jest stosowane w wielu dziedzinach naszego życia, oddziałuje na naszą psychikę.

Powtarzam często, że miasto powinno być przyjazne mieszkańcom. W natłoku codziennych obowiązków, uwikłani w prozę życia, zabiegani i zapracowani nie zawsze mamy czas, żeby odetchnąć. Dlatego ważne jest, aby nasze otoczenie łagodziło życie w betonowej dżungli. Co przez to rozumiem? Dużą liczbę skwerów, odpowiednią infrastrukturę rowerową, czyste ulice oraz kompleksowe myślenie i konkretną wizję jeśli chodzi o estetykę miasta. Jednym z przejawów tego jest właśnie kolorystyka naszych budynków mieszkalnych. Jestem pełna uznania dla rozwiązań kolorystycznych zastosowanych na osiedlach Reda i Zawadzkiego. Z ponurych monumentów bliźniaczo do siebie podobnych wydobyto indywidualny rys. Od razu lepiej funkcjonuje się w przestrzeni. Oby więcej takich rozwiązań, a miasto naprawdę zyska nie tylko w oczach mieszkańców, ale i przejezdnych.

Zawadzkiego. Fot. Estera Zoc-Firlik

Zawadzkiego. Fot. Estera Zoc-Firlik


Reda. Fot. Estera Zoc-Firlik

czwartek, 11 lipca 2013

Nowa Filharmonia zachwyca!

Od iks czasu wybierałam się na organizowany przez MMSzczecin Photoday, czyli plener fotograficzny dla szczecinian. I w końcu się udało! Miejscem spotkania dość wąskiej grupy uczestników była powstająca właśnie nowa Filharmonia. Moja relacja z tego wydarzenia dostępna jest na blogu miejskim Szczecin Aloud w tekście zatytułowanym PHOTODAY W NOWEJ FILHARMONII – zapraszam do lektury.

A tutaj prezentacja kilku moich zdjęć. Zazwyczaj staram się być oszczędna i wybieram najlepsze kadry, ale sala koncertowa tak mnie zachwyciła, że trudno mi było zdecydować się na najlepsze ujęcia.


Na terenie budowy, po drugiej stronie płotu.
Fot. Estera Zoc-Firlik
Podziemna kondygnacja.
Fot. Estera Zoc-Firlik
Dwoimy się, troimy, żeby zrobić jak najwięcej ciekawych zdjęć ;)
Fot. Estera Zoc-Firlik

Schodzimy głębiej. Fot. Estera Zoc-Firlik

Pod obstrzałem. Fot. Estera Zoc-Firlik

Rusztowania też mogą być interesujące ;) Fot. Estera Zoc-Firlik


A za chwilę niespodzianka...
Fot. Estera Zoc-Firlik

...do dużej sali koncertowej.
Fot. Estera Zoc-Firlik

Złote origami. Fot. Estera Zoc-Firlik

Dzieło kobiecych dłoni. Fot. Estera Zoc-Firlik

Imponujący sufit. Estera Zoc-Firlik

Coś niesamowitego...Fot. Estera Zoc-Firlik

Jest i okno. Fot. Estera Zoc-Firlik

Z trochę innej perspektywy.
Fot. Estera Zoc-Firlik

Ostatnie ujęcia.
Fot. Estera Zoc-Firlik

I ostatnie spojrzenia.
Fot. Estera Zoc-Firlik

sobota, 6 października 2012

Podróż w czasie


Kilkanaście lat temu ubolewałam nad brakiem w Szczecinie Starego Miasta z rynkiem w jego centrum. Podróże po kraju pogłębiały kompleks. Oglądając stare widokówki, cicho wzdychałam. Taki piękny był ten Szczecin! Z czasem zrozumiałam, że miasto nie miało szans, historia okrutnie się z nim rozprawiła. Najpierw wojna, alianckie naloty, a potem trudne lata powojenne, w których cegły ze szczecińskich ruin wywożono do Warszawy. Z jednej strony nie dziwi mnie to. Szczecin, mimo że znalazł się w granicach kraju, nie był uważany za polski. Z drugiej jednak uważam, że niezależnie od uwarunkowań historycznych, powinniśmy szanować czyjś dorobek kulturowy. Dlaczego? Bo intencją było tworzenie, a to już samo w sobie stanowi wartość. Minęło kilkadziesiąt lat od tych trudnych czasów, mam jednak wrażenie, że niewiele się zmieniło. Usłyszałam od mieszkańca Gniezna (i to w jakiś pogardliwy sposób), że Szczecin to przedmieścia Berlina. Z kolei z audycji radiowej dowiedziałam się, że zdaniem młodych ludzi, to Lwów i Wilno powinny „wrócić” do kraju, a nie Szczecin i Wrocław. Zabolało.
Pisałam wcześniej, że Szczecin to miasto przyszłości, twór nieskończony i ciągle się przeobrażający. Miasto Gryfa to również byt pokaleczony, którego rany ciągle się jątrzą. Jego struktura była wielokrotnie naruszana, a tkanka od wieków ulegała licznym deformacjom. Różnorodne wpływy i przechodzenie z rąk do rąk sprawiły, że miasto jest kulturowo eklektyczne. Historii nie da się zawrócić. Dlatego myślę, że warto podjąć wysiłek, aby pokochać to miasto, zaakceptować jego niemieckość. Postrzeganie go w oderwaniu od jego historii nie pomoże nam, szczecinianom, w odnalezieniu swojej tożsamości. Jeśli Szczecin faktycznie ma znaleźć się w granicach Polski, to najpierw jego mieszkańcy muszę się z nim zasymilować. Proponuję zatem spacer po Starym Mieście, które w XIX i na początku XX wieku na oczach ówczesnych gospodarzy przechodziło zmiany.


Obecnie Stare Miasto to kilka kamienic na Podzamczu, Zamek Książąt Pomorskich oraz okolice placu Orła Białego. Niektóre z budynków, które powstawały na przestrzeni kilkunastu lat i miały przywrócić dawnego ducha temu miejscu, są niedokończone. Ta część miasta już dawno straciła swe znaczenie. Niegdyś, jeszcze do czasów II wojny światowej, Stare Miasto pełniło rolę ścisłego centrum Szczecina. To właśnie tam koncentrowało się życie handlowe, administracyjne i usługowe. Dawny Szczecin składał się z Dolnego i Górnego Miasta. Pierwsza dzielnica, położona tuż nad Odrą, była plątaniną wąskich uliczek, z których wyróżniały się ulica Panieńska z Rynkiem Siennym oraz Wielka Odrzańska. Natomiast druga, o bardziej regularnym układzie z Rynkiem Końskim (dzisiaj Plac Orła Białego) w centrum, była położona wyżej. Obie części łączyły ulice Szeroka i Sołtysia[i].
Spacerując po XIX-wiecznym Szczecinie zachwycilibyśmy się zapewne licznymi klasycystycznymi kamienicami o starannie dopracowanej formie. Te harmonijne w swym wyglądzie budynki, zaczęły być od lat trzydziestych wypierane przez wielkie kamienice czynszowe, jednolite i bardzo uproszczone w kształcie. Ich fasady zdobiono ascetycznym neorenesansowym detalem. Dwuspadowe dachy, początkowo dość wysokie i kryte ceramiczną dachówką, od lat sześćdziesiątych obniżano i kryto papą. Na ogół wznoszono pięciokondygnacyjne kamienice. Najbardziej reprezentatywną i najdłuższą zabudową XIX-wiecznego Szczecina była pierzeja Bulwaru Nadodrzańskiego, stanowiąca fasadę miasta od strony Odry[ii]. Nie zmieniło się zatem to, że Szczecin nadal wygląda najlepiej od prawobrzeżnej części miasta.


W drugiej połowie XIX wieku Dolne Miasto zaczęło się przeobrażać. O ile w pięciu pierwszych dekadach stulecia dominowali tu rzemieślnicy i kupcy, tacy jak szewcy, krawcy, bednarze, a także wytwórcy igieł oraz figur gipsowych, to z czasem ich zakłady zaczęły ustępować miejsca sklepom, a potem szynkom i tawernom. Przy głównych ulicach rozwijały się duże sklepy, w podwórzach zaś drobne zakłady przemysłowe. Tylko na niewielkim odcinku ulicy Panieńskiej (położonej u stóp skarpy zamkowej) mieściły się w latach siedemdziesiątych dwie rafinerie oleju, trzy destylarnie alkoholu, browar, a pod koniec tych lat i fabryka wag[iii]. Najbardziej uciążliwymi użytkownikami posesji były rzeźnie, które prowadziły w ciasnych podwórkach ubój zwierząt, zanieczyszczając tym samym rynsztoki i wytwarzając trudny do zniesienia odór. W związku z tym zamożniejsi mieszkańcy zaczęli zamieszkiwać lepsze dzielnice – Górne Miasto, od lat sześćdziesiątych XIX wieku Nowe Miasto, a po zniesieniu twierdzy (gdyż miasto otoczone było fortyfikacjami)  nowe centrum i przedmieścia willowe[iv].
W latach dziewięćdziesiątych Stare Miasto ulegało coraz większym przekształceniom. Przeobraziło się ono w nowoczesne centrum handlowo-usługowe, które ówcześni statystycy określali angielskim słowem „city”. Zabudowę mieszkaniową tej części miasta zaczęły wypierać coraz okazalsze sklepy i domy handlowe, banki i siedziby firm (tendencja bliska współczesnemu Szczecinowi – dzisiaj prym wiodą galerie handlowe i biurowce). Zmienił się także wygląd. Stypizowane i skromne formy neorenesansowe zostały zastąpione różnorodnymi stylami. Miejsce rzemieślników budowlanych zajęli architekci, którzy ukończyli uczelnie w Charlottenburgu, Berlinie, Dreznie i Lipsku. Wśród nich wyróżniał się między innymi Karl Kelm. To on właśnie wzniósł w roku 1888 nową neobarokową kamienicę przy ulicy Siennej 8, w 1895 zaś ukończył istniejący do dziś eklektyczny budynek francuskiej reformowanej gminy wyznaniowej przy obecnym placu Żołnierza Polskiego 5. Dwa lata później wybudowano według projektu Kelma siedzibę redakcji gazety „General-Anzeiger” przy Nowym Rynku 3/4, która prezentowała coraz modniejszy „niemiecki renesans”[v].


Innym architektem, który wpłynął na nowy wygląd Starego Miasta był Wilhelm Trost. Według sporządzonego przez niego w 1898 roku projektu dla firmy handlowej Braci Solms wzniesiono przeszklony budynek, którego parter i pierwsze piętro przeznaczone zostały do celów handlowych, na wyższych zaś piętrach mieściły się biura. Budowla owa była przykładem ówczesnego trendu kompilowania form zaczerpniętych z późnego gotyku i renesansu północnego. Narożna wieża tegoż obiektu stanowiła punkt orientacyjny, widoczny w perspektywie kilku ulic dolnego miasta. Trost zmienił również oblicze placu u zbiegu Farnej, Szewskiej i Sołtysiej nadał mu bowiem zróżnicowaną i prawie monumentalną oprawę architektoniczną. Przekształceniom uległ również Rynek Węglowy. Poszerzono wjazd z rynku do uliczki prowadzącej wzdłuż kościoła św. Jakuba; na miejscu rozebranej kamienicy przy Rynku Węglowym 7 powstał zaprojektowany przez Trosta wąski budynek w stylu renesansu niemieckiego (poszerzony o sąsiednią kamienicę przez Pawela w 1912 roku); na rogu ulicy Farnej stanął dom towarowy o przeszklonej elewacji, ozdobionej secesyjnym ornamentem[vi].
Wyróżniającym się architektem, który pozostawił po sobie dużo budowli na terenie Górnego Miasta był Friedrich Liebergesell. Znany jako główny twórca szczecińskiej secesji zaprojektował między innymi kamienicę przy ulicy św. Wojciecha 1, ciąg zabudowy przy ulicy Bolesława Śmiałego oraz dziś już nieistniejącej, najbardziej okazałej kamienicy secesyjnej przy placu Żołnierza Polskiego 1. Na Starym Mieście zaprojektował kilka kamienic przy ulicy Mariackiej, Grodzkiej oraz Szerokiej. We wszystkich tych realizacjach konsekwentnie stosował secesyjną ornamentykę, unikając form historyzujących. Jego kamienice charakteryzują się często silnie rozczłonkowaną bryłą i indywidualnie traktowanymi, bogato zdobionymi elewacjami. Liebergesell w ciągu zaledwie kilku lat pozostawił po sobie imponujący dorobek, przyczyniając się w znacznym stopniu do przeobrażenia ciągu ulicy Szerokiej i uliczek stanowiących jej przedłużenie w kierunku Odry[vii].
Początek nowego stulecia to powstawanie coraz większej ilości domów towarowych. Jednakże, mimo obfitości tanich towarów przemysłowych, rozpowszechnienie tej nowej formy sprzedaży pociągnęło za sobą upadek drobnego handlu i rzemiosła (skądś to chyba znamy). Tuż obok wielkich domów towarowych, w wijących się uliczkach Dolnego Miasta miejsce dawnych sklepików i warsztatów zajmowały teraz lokale gastronomiczne nastawione na obsługę marynarzy, a także klientów z niższych klas społecznych. Z kamienic tej części miasta wyprowadzali się nie tylko ich właściciele, ale również średnio zamożni mieszkańcy, na których miejsce przybywali głównie robotnicy. Mimo że na skutek dominacji wielkiego handlu i zmiany funkcji budynków ubywało mieszkańców, to czynszówki były zatłoczone, w związku z czym do celów mieszkalnych adaptowano piwnice i poddasza. Nie remontowane z braku funduszy kamienice, pozbawione często elementarnych wygód, popadały w ruinę. W latach trzydziestych XX wieku w aktach budowlanych odnotowywano często przypadki, gdy tynk odpadał wprost na głowy przechodniów, a piwnice zalewała woda na skutek nieszczelności rur kanalizacyjnych[viii].


Zachodzące przez dziesięciolecia przeobrażenia Starego Miasta w jego zabudowie zostały gwałtownie przerwane przez alianckie naloty bombowe w latach 1943-1944. Powstałe po wojnie osiedle nie ma nic wspólnego z dawną historią miejsc, na których zostało wybudowane. Od kilkunastu lat trwają działania mające przywrócić Staremu Miastu dawną rangę, ale to jeszcze długa droga. I czy to faktycznie się uda? Zmiany zachodzą zupełnie jak w dawnym Szczecinie. Obecnie metamorfozy, które przechodzi miasto budzą wiele kontrowersji wśród mieszkańców. Zamysł, idea projektujących współcześnie architektów rozmija się często z oczekiwaniami szczecinian, a wręcz spotyka się z brakiem zrozumienia. Dzisiaj przyklaskujemy starym, znanym nam formom i rozwiązaniom architektonicznym, nowe zaś budzą często nasz sprzeciw. Patrząc wstecz, śledząc wirtualnie przemiany zachodzące w Szczecinie w XIX i na początku XX wieku, możemy sobie wyobrazić, że budziły one często zaniepokojenie wśród ówczesnych mieszkańców. Przyzwyczajeni do harmonijnego kanonu i skromnych detali, mogli być oburzeni secesyjnymi kamienicami bogato zdobionymi ornamentami. Oburzenie mogły wywoływać również duże, przeszklone domy towarowe, zabijające ducha drobnego handlu ulokowanego w zabudowie Dolnego Miasta.
Miasto musi się zmieniać, bo zmieniają się czasy, a przede wszystkim ludzie, którzy w nim mieszkają. Być może nie akceptujemy przeobrażeń, które zachodzą, gdyż w naszym odczuciu naruszają tkankę tego wielkiego organizmu, jakim jest Szczecin, i w sposób znaczący zmieniają jego oblicze. Jednak kto wie, czy nasze dzieci, wnuki i prawnuki nie będą się czuły w tym zmienionym Szczecinie jak u siebie, i czy nie będą nam wdzięczne za zastaną rzeczywistość.


[i] M. Słomiński, „Przemiany w zabudowie szczecińskiego Starego Miasta w XIX i na początku XX wieku” [w:] „Kultura i sztuka Szczecina w latach 1800-1945”, Szczecin 1999, s. 27.
[ii] Ibidem, s. 28.
[iii] Ibidem, s. 29.
[iv] Ibidem.
[v] Ibidem, s. 31-32.
[vi] Ibidem, s. 32-33.
[vii] Ibidem, s. 33-34.
[viii] Ibidem, s. 35-36.

piątek, 4 maja 2012

Miasto pudełek


Rzecz dotyczy architektury. Wystarczy wejść na wieżę widokową - na przykład katedralną - by skojarzenie nasunęło się samo. No dobrze, będę mówić za siebie. Nasze miasto przypomina miasto pudełek. Pamięta ktoś z was przedszkole i naukę literek? Każdy przedszkolak miał katalog utworzony z pudełek od zapałek sklejonych w jedno wielkie pudełko. Poszczególne pudełko było szufladką na literę. Tyle szufladek, ile literek w naszym polskim abecadle. Patrząc na Szczecin, widzę pudełka i mieszkańców w nim mieszkających.
O co chodzi? O to, że brak fantazji, buntowniczego elementu, wyjścia poza szablon. W Szczecinie buduje się wszystko od linijki. Musi być symetrycznie w pionie i poziomie. Wydawało mi się, że czasy, kiedy funkcjonalność górowała nad estetyką minęły...przydałoby się nam więcej kontrowersji, naprawdę. Kiedyś falę oburzenia wywołały szklane piramidy przed Luwrem, a teraz? Wpisują się one w paryski krajobraz. A widzieliście Guggenheim w Bilbao? Ja tylko na zdjęciach, ale taka odwaga, rozmach i kreatywność przydałaby się nam, szczecinianom. Precz z kalkomaniactwem, precz z linijką, precz z uniformizacją. Czy budynki też muszą przywdziewać mundurki?!
Możliwe, że pomysły są, że nie brakuje ludzi, którzy wychodzą poza schemat, którzy nam by ten Szczecin ożywili. Tylko niestety, podejrzewam, że osoby decyzyjne są tej odwagi pozbawione (bądź w grę wchodzą pieniądze). W każdym razie, ja jak to ja, nadziei nie tracę.