Niniejszy tekst jest wynikiem rozmów
prowadzonych w tak zwanym realu, jak i w przestrzeni wirtualnej. Nie jest to
wywiad, gdyż ten urywany, zmienny w swej formie dialog, obywał się drogą
nieformalną. Jest to raczej zapis moich spostrzeżeń zilustrowanych
wypowiedziami mojego rozmówcy. Bohaterem jest młody szczecinianin, autor między
innymi „PRacownika” i ostatnio wydanego „Freelancera”. Rozmawialiśmy o jego
książkach, o sensie pisania w ogóle, a także o całym procesie wydawniczym.
Debiutancka
mikropowieść „PRacownik” została opublikowana pod pseudonimem Hubert Hurbański,
przy kolejnych pozycjach „posłużył się” Andrzejem Te. Muszę przyznać, że
zaintrygowało mnie to. Tkwię bowiem w przeświadczeniu, że w dzisiejszych
czasach większość z nas łaknie jednak rozgłosu, przypisania zasług, splendoru.
Tymczasem Andrzej Te konsekwentnie „nie przyznaje się” do swojej twórczości.
Dlaczego?
W
przypadku „PRacownika” autor przede wszystkim nie chciał palić za sobą mostów w
branży, w której pracował:
„Zaczynałem
dopiero pracę w branży PR, a w książce tej trochę jednak naśmiewam się z kilku
osób, między innymi moich byłych szefów, których wziąłem sobie za wzór tworząc
sylwetki bohaterów książki. Środowisko PR wówczas (teraz nie bardzo wiem czy
coś się zmieniło) było dość wąskie, szczególnie we Wrocławiu, gdzie większość
specjalistów, jeśli się nie znała, to na pewno kojarzyła; szczególnie dużo
plotkowało się o tym, jak jest w innych agencjach, czy warto tam spróbować
wysłać CV, co z tego będzie itd. […] nie chciałem być spalonym zupełnie w
branży, w której chciałem jeszcze popracować. Jak się później jednak okazało –
kto miał wiedzieć, ten od razu się domyślił […]”.
Ponadto
Hubert Hurbański (ze względu na podobieństwo do popularnego Huberta
Urbańskiego) dobrze pozycjonował się w wyszukiwarkach internetowych, co
zwiększało szansę na przypadkowe trafienie potencjalnego czytelnika na
informacje o książce.
W
przypadku pozostałych publikacji pseudonim Andrzej Te nawiązuje do sposobu, w
jaki ujmuje się dane osób, często podejrzanych o popełnienie przestępstwa, w
doniesieniach prasowych. W ten sposób twórca „Dzieci TV” i „Freelancera” stara
się chronić swoje dane osobowe, a co za tym idzie życie osobiste.
Moją
uwagę zwróciło również spore zaangażowanie autora w warstwę wizualną wydanych
książek. Sam zaprojektował okładki do „PRacownika” i „Dzieci TV”. Z kolei w
najnowszej powieści znajdują się, jak to nazywa Andrzej Te, komiksy które są
częścią fabuły. Zastanawiałam się w jakie segmenty procesu wydawniczego jeszcze
się angażuje i dowiedziałam się, że:
„Im
więcej w książce mojej pracy i dokonań, tym ja się po prostu bardziej czuję w
pełni autorem całości. To mi daje więcej satysfakcji. Co do autora to musi on –
zgodnie z moim doświadczeniem – angażować się w następujące etapy wydania
książki: napisanie tekstu, wysłanie go, korekta pierwsza, korekta druga,
sugestie dotyczące szaty graficznej, projektu okładki (jeśli ktoś cię w ogóle
zapyta o zdanie, czego chyba nie praktykuje się w profesjonalnych, dużych
wydawnictwach), wydawnictwo prosi o stworzenie tekstów na okładkę, przesłanie
fotografii autora, opisu autora itd. Ja staram się nie angażować w ten ostatni
z wymienionych tematów (poza wysłaniem zdjęcia i opisem autora), by pracownik
wydawnictwa mógł się wykazać tym, że jednak przeczytał moją książkę i udowodnił
mi to poprzez stworzenie promocyjnego opisu/streszczenia fabuły na okładce”.
Kolejnym
znakiem zapytania był fakt wydania każdej książki w zupełnie innym
wydawnictwie, zapytałam więc czy wynika to ze złych doświadczeń z poprzednikami
czy może to jakaś strategia. Interesowało mnie też czy Andrzej Te kieruje się
jakimiś kryteriami w wyborze wydawcy:
„Maszynopis
rozsyłam do wielu wydawnictw. Kilka z nich z reguły wysyła mi odpowiedź i
rozpoczynamy negocjacje lub od razu otrzymuję warunki współpracy. Wydając
staram się wybrać najlepsze. Dla mnie liczą się najbardziej: dystrybucja (czy
książka ma szansę ukazać się w Empiku) oraz wysokość dofinansowania wydania
książki, jeśli dofinansowanie jest konieczne”.
Dofinansowanie
dotyczy najczęściej debiutantów, nikomu nieznanych bliżej początkujących
pisarzy. Często też sami muszą zadbać o reklamę:
„Autor
może sam sobie robić PR, bo wydawca raczej nie będzie tego robił debiutantowi
czy niszowemu autorowi, ponieważ ma innych twórców, w których bardziej opłaca
się inwestować. Czyli autor może wysłać książki do różnych redakcji, ponieważ
również leży to w jego interesie (wydawca też oczywiście wyśle kilka, nie
powinno być z tym problemu, jeśli się z nim na to umówimy), może założyć profil
na Facebooku, stronę WWW oraz wiele innych działań reklamowych. Autor może
wszystko, zastawić dom i żonę wysłać do pracy na ulicę, by obstawić cały kraj w
billboardach swojego dzieła, lecz i tak lwią część zysków otrzyma wydawca no i
w szczególności hurtownicy i księgarze (ostatnie ogniwa w łańcuszku)”.
Rozmawiając
i wymieniając się wiadomościami z Andrzejem Te, nie mogłam się oprzeć wrażeniu,
że pomimo dorobku – skromnego, ale jednak - jego doświadczenia są raczej
gorzkie. Ogólny wydźwięk rozmowy był przygnębiający, przynajmniej w moim
odczuciu. Co zresztą, wydaję mi się, potwierdzają słowa, które niech będą
zwieńczeniem i jednocześnie refleksją:
„Coraz
częściej nachodzi mnie myśl, że w dzisiejszych czasach pisanie nie ma zupełnie
sensu, szczególnie taki rodzaj pisarstwa, jaki ja staram się uprawiać, czyli
niekomercyjny, mało przystępny dla statystycznego odbiorcy polskiej kultury.
[…] w mojej ocenie w dzisiejszych czasach mało kto komu sprzyja, jeśli nie ma w
tym interesu, a teraz interesy sprowadzają się przeważnie do pieniędzy, czyli
jedynego już wyznacznika szczęścia i spełnienia. Patrząc na to z tej strony, po
co sprzyjać młodym pisarzom. Skoro są niepopularni, nie mogą się odwdzięczyć w
odpowiedni sposób”.
Andrzej Te –
urodzony w Szczecinie w roku 1982. Autor zbioru opowiadań „Dzieci TV”, tomiku
„wystarczy zalać” oraz powieści „Freelancer”. Napisał również mikropowieść pod
pseudonimem Hubert Hurbański. W swej twórczości stara się być oryginalny, chce
by każda książka była inna, wyjątkowa nie tylko pod względem fabularnym, lecz
również stylistycznym i graficznym. Więcej o autorze dowiecie się na jego oficjalnej stronie.
Zdjęcia okładek udostępnione dzięki uprzejmości Andrzeja Te.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witam serdecznie na stronie Miasta Pudełek. Będzie mi miło, jeśli podzielisz się ze mną swoim zdaniem, wyrazisz opinię o poście, a może wskażesz inną, ciekawą perspektywę :) Do miłego następnego ;)